Jedni najukochańsi, niektórzy znienawidzeni – nauczyciele, pedagodzy, dydaktycy! Dyskusja o nich ciągle budzi emocje – mało pracują, a protestują! Za bardzo wymagający – za mało wymagający. Nieustępliwi – zbyt ustępliwi. Bez autorytetu – budzący szacunek. Tak było od zawsze. O zawodzie nauczyciela, swoich początkach i pięknej rodzinnej historii opowiada nam Małgorzata Barłowska, magister filologii polskiej UJ. Do niedawna nauczycielka w Szkole Podstawowej im. J. Twardowskiego w Niedźwiadzie Górnej, niewielkiej wsi w powiecie ropczycko-sędziszowskim.
Nauczyciel kiedyś – nauczyciel dziś
Dziś od nauczycieli wymaga się bycia trochę rodzicem, trochę srogim belfrem, niekiedy psychologiem. Powierzamy swoje dzieci nauczycielom równocześnie oczekując od nich samej odpowiedzialności. Ale to przecież tylko pedagog, odpowiedzialny za edukację. Czy na pewno?
- Oczywiście, że ranga zawodu się zmienia. Z opowieści dziadków wiem, że kiedyś szacunek do nauczycieli był większy, a w małych miejscowościach stawali się niezaprzeczalnymi autorytetami i mężami zaufania. Trzeba jednak zauważyć, że im dalej wstecz patrzymy, to procent ludzi wykształconych był niższy. Trudno więc wymagać, by dziś nauczyciele stali na takim samym piedestale, jak kiedyś. Niestety, armia trolli hejtująca w sieci nauczycieli w czasie ogólnopolskiego strajku kilka lat temu, straszliwie zdeprecjonowała ten zawód. „Niedouczone lenie biorące duże pieniądze za nic i jeszcze mające wakacje” - ta śpiewka nieprzebrzmiała, stała się obiegowym, krzywdzącym stereotypem. Szkoda.
Szkoła powinna być miejscem nie tylko nauki, a przede wszystkim dialogu, więzi i poszukiwania. I to wszystkich stron.
- Nauczyciel - uczeń, nauczyciel - rodzic to nie są relacje antagonistyczne. Tu nie ma barykady i wrogich stron – chciałabym, aby każdy o tym zawsze pamiętał.
Nauczycielskie korzenie Małgorzaty Barłowskiej
Choć zawsze marzyła o byciu filozofką swoje pierwsze studia rozpoczęła na Wydziale Budowlanym. Była świetna z matematyki i fizyki - ukończyła I Liceum Ogólnokształcące w Rzeszowie o profilu "mat-fiz". Jej ojciec był zresztą pasjonatem fizyki! Dzięki swojemu uporowi ukończyła studia polonistyczne na Uniwersytecie Jagiellońskim i przez 41 lat była "belfrem od polskiego". Ale nie tylko, bo przecież uczyła także muzyki i plastyki. Była odpowiedzialna za szkolny teatr. Najpiękniejszy teatr świata.
-Nauczycielem to ja się urodziłam. Mam to mocno wyrzeźbione w genotypie. Jeden pradziad był kierownikiem szkoły w Filipowicach koło Tarnowa, drugi w Ochotnicy w Gorcach. Dziadek Tadeusz uczył języka polskiego w Gimnazjum w Ropczycach, drugi, Bogusław, ponad dwadzieścia lat był kierownikiem szkoły podstawowej w tym miasteczku. Uczyły w niej obie moje babcie. Mama pracowała jako nauczyciel chemii i fizyki w Rzeszowie - chwilę w SP nr 8 na Baranówce, a potem w SP nr 9, w obecnym Liceum Sportowym. Tato wykładał na Politechnice. Jak łatwo policzyć, jestem czwartym pokoleniem belfrów w rodzinie i od małego katowałam młodszą siostrę zabawami w szkołę.

Z czego Barłowska jest najbardziej dumna, myśląc o swoich dziadkach? Z pewnością z odwagi i lojalności wobec swoich Uczniów i mieszkańców Ropczyc.
- Uwielbiałam słuchać opowieści, często anegdotycznych, z życia zawodowego moich przodków. Jest tego mnóstwo! Powiem o tym, z czego jestem bardzo dumna. Moi dziadkowie mieli mieszkanie służbowe w budynku szkoły. Podczas wojny kwaterowali tam żołnierze Wermachtu. A pod schodami, w skrytce schowana była cała szkolna biblioteka i najrozmaitsze tablice edukacyjne, portrety królów, pisarzy... Wszystko to powinno być wydane Niemcom i najpewniej spalone. W pierwszych latach powojennych dziadek często wypożyczał te skarby innym szkołom. Jak dobrze pamiętam, nawet do Tarnowa.

Inna historia dotyczy trudnej rzeczywistości początków PRL. Pewnego roku Święto Pracy wypadało w sobotę. Dziadek, kierownik szkoły, dostał przydział cukierków do rozdania uczniom po pochodzie. Jednak w ten wielki dzień Polski socjalistycznej było przenikliwe zimno i deszcz, zatem dziadek puścił jak najprędzej przemarznięte dzieciaki do domu, a cukierki rozdał w poniedziałek przed lekcjami. Tylko, że to był 3 maj! Święto. Święto natenczas bardzo nieprawomyślne. Już we wtorek byli po niego ponurzy panowie z UB, więc zabrał szczoteczkę do zębów, zmianę bielizny i pojechał do Rzeszowa. Na Zamek. Dzięki Bogu lub/i jego inteligencji wrócił po dwóch dniach, a mogło się skończyć przecież tragicznie.
Choć dziś nadal dość łatwo przychodzi społeczeństwu „masowa” ocena za wyniki pracy nauczycieli, Barłowska wierzy w fundamentalną rolę tego zawodu definiując go w kategorii misji, nie kieratu:
- To bardziej misja, służba niż zawód. Służymy dzieciom i jesteśmy dla dzieci - nie one dla nas, bo to my jesteśmy dorośli. To praca trudna, wymagająca kreatywności i ciągłego kształcenia się. Nie ma mowy, by o 15:00 zamknąć drzwi i nie pracować do siódmej dnia następnego. Zatem to raczej sposób istnienia niż zawód.
Bez wahania dodaje: - Byłam nauczycielem przez 41 lat i nigdy nie żałowałam tego wyboru.
Nie każdy nadaje się do bycia „dobrym” nauczycielem i tu nie ma się co obrażać, na takie postawienie sprawy. Warto spojrzeć na tę kwestię znacznie głębiej.
- Czy nie ma złych nauczycieli? Ależ są! Złośliwie mogłabym zapytać: „Za takie pieniądze?” -
Ale nie zapytam. Jestem szczęśliwym biedakiem i nie zamieniłabym tego za nic. Natomiast to, co złe widać, dobre siedzi w kącie. Każdy słyszał o kiepskich księżach, nieuczciwych policjantach, błędach lekarskich. A o wybitnych? Nie każdy. Czarne owce rzucają się w oczy nawet w stutysięcznym stadzie białych. Kiedy ma się pretensję o coś do nauczyciela, idzie się na skargę do dyrektora. Kto kiedykolwiek był u dyrektora, żeby za coś nauczyciela pochwalić?

Trochę mi szkoda, że tak jest teraz prawo oświatowe skonstruowane, że dyrektorowi jest niezwykle trudno zwolnić kiepskiego nauczyciela. Takiego, który wprawdzie prawa nie łamie, ale do zawodu się nie nadaje. Może to brzmi okrutnie, ale uważam, że istotniejsze jest dobro uczniów niż nauczycieli. Dorosły sobie poradzi. Niedorosły – niekoniecznie.
Wraz z tradycją świętowania Dnia Edukacji Narodowej pojawił się zwyczaj wręczania przez uczniów drobnych upominków w podziękowaniu za wkład w nauczanie i swoją pracę nauczycielom właśnie. Obecnie – o ironio – jest to także temat wielkich dyskusji, zwłaszcza wśród „niezadowolonych rodziców”. To jak to z tymi prezentami jest? Wypada? Powinno się? Nie należy?
- Upominki dla nauczycieli? Mnie to nie bulwersuje. Jeśli z potrzeby serca, to wzruszające. Najcenniejsze są te, w których widać nie pieniądze, a uwagę, dowcip i poświęcony czas, czyli rękodzieło. Natomiast z całą pewnością nie są konieczne i żaden nauczyciel ich nie wymusza. Nie powinny być też przesadnie drogie, bo to krępujące, a poza tym nauczyciele raczej bujają w chmurach, nie są materialistami, bo pracowaliby w bardziej popłatnym zawodzie. Natomiast miło być docenionym, spotkać się z uznaniem, życzliwością, wdzięcznością. Nie tylko od święta. To budujące i mobilizujące.

Kiedy pytam Małgorzatę Barłowską o sukcesy przez długą chwilę milczy. Bo to sukcesy jej Uczniów są równocześnie największymi sukcesami jej samej jako pedagoga. - Największe sukcesy? Nie lubię tego pytania. Jest za trudne. Moi uczniowie zdobyli wiele znaczących nagród. Bywali najlepsi w województwie w konkursach teatralnych czy recytatorskich, zakwalifikowali się raz na Międzynarodowy Festiwal Teatrów Dziecięcych i Młodzieżowych w Sejnach, wygrali rywalizację w półrocznym projekcie Hate over – Klasa wolna od mowy nienawiści - gimnazjaliści z małej, podkarpackiej wioski jako jedyni zdobyli maksimum punktów, choć w stawce było 40 szkół z Podkarpacia i Lubelszczyzny. Kiedy jednak myślę o największych sukcesach, przychodzą mi do głowy dwie inne historie - wspomina.
- Przez dwa lata jeździłam do domu do ośmiolatka na tzw, nauczanie indywidualne. Nauczyciele, którzy znali jego funkcjonowanie w klasie, mówili mi, że nie ma szans, aby go nauczyć czytać. Kiedy zaczął naukę w – potocznie mówiąc - Szkole Specjalnej w czwartej klasie, czytał najlepiej ze wszystkich!
Drugi sukces... Kiedyś dostałam od uczennicy gimnazjum życzenia na Dzień Matki. I to nie była pomyłka.
Edukacja nauczycieli nigdy się nie kończy
Studia przygotowujące kandydatów do roli nauczyciela kiedyś skupiały uwagę w zupełnie innych kierunkach. - Postęp w wiedzy psychologicznej przyspiesza. Dysleksja, dyskalkulia, spektrum autyzmu, dyspraksja, ADHD... Młodzież i dzieci boryka się z depresją, lękami społecznymi, zaburzeniami odżywiania, samookaleczeniami... Tego nie uczono mnie na studiach: jak zrozumieć takich uczniów i właściwie stymulować ich rozwój. Tak naprawdę każdy nauczyciel uczy się tego sam – zauważa Małgorzata Barłowska.
Choć może właśnie od takich zmian – kierunku kształcenia przyszłych nauczycieli uczelnie wyższe powinny zacząć? Niekoniecznie, bowiem wielką bolączką dzisiejszych uczniów jest postrzeganie przez nich systemu oceniania – zazwyczaj jest on wewnątrzszkolny, to znaczy, że każdy nauczyciel ma prawo oceny wystawiać według swoich kryteriów.
- Co bym zmieniła w szkolnictwie? Postrzeganie oceny. To tylko informacja o tym, w jakim zakresie posiadło się jakąś umiejętność i wiedzę. To nie jest ocena człowieka. Uczeń dwójkowy czy trójkowy nie jest w niczym gorszy od piątkowego, a czasem taka trójka jest większym sukcesem niż szóstka innego. Dążenie do wysokich wyników jest bezsensowne. Myślę o dążeniach i nauczycieli i rodziców, organów prowadzących i kuratoriów. Żadne społeczeństwo nie potrzebuje samych geniuszy, a talent kulinarny nie jest w niczym gorszy od wybitnych osiągnięć w fizyce molekularnej na przykład. Nie ma uczniów niepotrzebnych czy mniej wartościowych.
Tak jak wspomniała Małgorzata Barłowska relacja: Nauczyciel - uczeń, nauczyciel - rodzic to nie są relacje antagonistyczne. Tu nie ma barykady i wrogich stron – chciałabym, aby każdy o tym zawsze pamiętał.
Czy Wy macie swojego „najlepszego Nauczyciela na świecie”? Podzielcie się w komentarzach!
Napisz komentarz
Komentarze